niedziela, 18 marca 2012

GP Australii, wyścig: Jenson Button wygrywa i wita rywali w 2009

Po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu sezonów Jenson Button okazał się najlepszy w otwierającym sezon F1 Grand Prix Australii. Były mistrz świata już na pierwszym łuku wyszedł na prowadzenie i ku wyraźnemu niezadowoleniu Lewisa Hamiltona po 58. okrążeniach raźno wskoczył na najwyższy stopień podium. - "Witajcie w sezonie 2009!", krzyczał Button po przekroczeniu linii mety. Powody do zadowolenia z pewnością ma; wygrał w niekwestionowany sposób, z najszybszym okrążeniem wyścigu, w razie potrzeby bez problemów odjeżdżając konkurentom.

Nie przeszkodziła mu nawet neutralizacja spowodowana zatrzymaniem się Witalija Pietrowa na prostej startowej. Pozwoliła ona za to Vettelowi na przeskoczenie Hamiltona dzięki błyskawicznej wizycie w boksach. Startujący dopiero z szóstego pola mistrz świata wykorzystał kolejny "wsteczny start" Marka Webbera i równie kiepska reakcja Romaina Grosjeana. Wraz ze swym idolem z czasów młodości - Michaelem Schumacherem - wystrzelił jak z procy, poradził sobie z Rosbergiem i przez pierwsze dziesięć okrążeń jechał jak cień za kierowcą Mercedesa. Na 11. okrążeniu "Schumi" przesadził jednak i wypadł z zakrętu, a wycieczka poza tor zakończyła się wycofaniem z wyścigu.
Start: Button wyprzedza Hamiltona. I to by było na tyle w temacie walki o zwycięstwo
Generalnie Mercedes nieco rozczarował - Nico Rosberg utkwił bowiem w wyjątkowo ciasnej "grupie środka" i dojechał do mety dopiero jako dwunasty. Czyli realnie, ostatni, bo kierowcy Marussi jechali swój własny wyścig, a oba Williamsy nie dojechały do mety. Bruno Senna już na początku wyścigu zaliczył bliskie spotkanie z Danielem Ricciardo. W drugiej fazie wyścigu zderzył się jeszcze z Massą, kończąc w ten sposób męki swojego rodaka, toczącego nierówną walkę z F2012. Z kolei Maldonado jechał bardzo dobrze i był nawet na szóstym miejscu stanowiąc realne zagrożenie dla Alonso, ale na przedostatnim okrążeniu jego Williams "złapał" krawężnik i było po zawodach.

Aż do drugiej serii zjazdów (i neutralizacji) pierwszych siedmiu kierowców miało mniejsze lub większe szanse na walkę o podium. Po zjeździe samochodu bezpieczeństwa wszystko wróciło jednak do znanej z 2011 roku normy. Na prowadzeniu znalazły się auta McLarena i Red Bulla, pozostali toczyli walkę o piąte miejsce. Wygrał ją walczący jak lew Alonso. Szósta lokata przypadła spryciarzowi Kobayashiemu, który wykorzystał wypadek Maldonado, by na ostatnim kółku zyskać trzy pozycje. Samuraj uratował w ten sposób dość bezbarwny wyścig, w którym generalnie był w cieniu kolegi z zespołu, Pereza. Meksykanin jeszcze raz pokazał delikatność swoją i Saubera w obchodzeniu się z oponami, zaliczając tylko jeden postój w boksie.
"Schumi" mógł powalczyć o podium, ale błąd na 11. okrążeniu otworzył do niego drogę Vettelowi
Do jedenastego miejsca było bardzo ciasno, ostatecznie bez punktów został Jean-Eric Vergne, ale różnica między nim a ósmym Sergio Perezem wyniosła na mecie raptem cztery dziesiąte sekundy. Jedyny po wycofaniu się Grosjeana (awaria zawieszenia) kierowca Renault, powracający do F1 Kimi Raikkonen, spisał się dobrze finiszując jako siódmy. Całe GP Australii było bardzo ciekawym wyścigiem, pełnym akcji tak "z przodu", jak i w środku stawki. Jeśli to zapowiedź całego sezonu, to jak dla mnie kolejne zawody mogłyby się odbyć już jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz