wtorek, 5 lipca 2011

Vettel i Hamilton, bomba zegarowa

Świat Formuły 1 rozpaliły ostatnio spekulacje na temat ewentualnego przejścia Lewisa Hamiltona do Red Bull Racing w miejsce Marka Webbera, który mógłby zając jego miejsce w McLarenie. Dominacja Czerwonego Byka zaczęła Lewisa męczyć i bardzo możliwe, że chętnie zająłby jedno z miejsc w ich bolidach by znów seryjnie wygrywać. I rzucić wyzwanie Sebastianowi Vettelowi na jego warunkach.


Mówi się, że w F1 twoim pierwszym i najważniejszym rywalem jest partner z zespołu, zasiadający w identycznym aucie. Jeśli masz za partnera szybkiego kierowcę i pokonasz go, błyskawicznie wyrobisz sobie markę. To w 100% odnosi się do Hamiltona, który zupełnie obrzydził sezon 2007 przybywającemu do McLarena w glorii mistrza świata Fernando Alonso. A przecież świat wyścigów zna też wiele innych, równie pasjonujących rywalizacji wewnątrzzespołowych, że wspomnę chociażby najsłynniejszy duet Prost - Senna.

Obaj panowie od tych spekulacji się odcięli i wygląda na to, że sprawa była jedynie medialną plotką. Bo nawet, jeśli wizerunek Hamiltona, jego popularność i sposób bycia, idealnie pasują do filozofii marki Red Bull, nikt w zespole nie zaryzykuje "sparowania go" z Vettelem. Z pragmatycznego punktu widzenia byłoby to całkowicie nielogiczne. No bo po co psuć mechanizm, który funkcjonuje idealnie. Przybycie Lewisa mogłoby doprowadzić do fermentu.

Z drugiej strony nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Hamilton w niebieskim bolidzie stanowiłby ostateczny test dla arcymistrzowskich aspiracji Vettela. Seb jest najmłodszym mistrzem świata, seryjnie wygrywa i zdobywa pole positions, ale nie dał jeszcze odpowiedzi na najważniejsze pytanie - czy jest "ścigantem" z krwi i kości. Znoszącym presję, potrafiącym spektakularnie odrobić stratę, przekroczyć możliwości samochodu, wygrać wyścig zaskakującym manewrem lub strategiczną zagrywką. Niemal wszystkie jego zwycięstwa (wliczając Monzę 2008) były cieplarniane: prowadzenie od pierwszego zakrętu do mety, bez realnego zagrożenia ze strony konkurencji.

Gdy ta zaczynała naciskać, Vettel zaczynał się gubić. W dużej mierze przez to przegrał tytuł w 2009 roku (błąd i strata prowadzenia na rzecz Buttona w Turcji, głupia kolizja z Webberem na Węgrzech), z tego powodu nieomal nie stracił też tytułu w 2010. Także oba wyścigi w 2011 przegrał, nie wytrzymując presji naciskającego rywala. Michael Schumacher, do którego porównuje Seba Bernie Ecclestone, oba te wyścigi pewnie wygrałby na miejscu Vettela nawet dziś.

Żeby nie było - nie uważam Vettela za słabego kierowcę. Absolutnie. Jest perfekcjny, gdy trzeba przejechać ultraszybkie okrążenie w kwalifikacjach. Potrafi wypracować przewagę i utrzymywać równe tempo będąc na prowadzeniu. Jest bezbłędny, gdy wszystko układa się po jego myśli. Ale do tej pory nie pokazał, że potrafi taki być gdy sytuacja wymyka się spod kontroli.

Paradoksalnie, według mnie wpływ na taką a nie inną dominację Seba w obecnym sezonie ma postawa Marka Webbera. Po tym, jak na finiszu sezonu 2010 zespół - wbrew wszelkiej logice - nie postawił na niego jako "pewniaka" do tytułu mistrza świata, sympatyczny Kangur najwyraźniej zrozumiał, że w RBR numerem jeden nigdy nie będzie. I nie sposób nie zauważyć, że w jego jeździe brakuje pazura jakim imponował w dwóch poprzednich latach. A to woda na młyn dla Seba, który - dysponując najlepszym bolidem w stawce i zdemotywowanym partnerem z zespołu - musi "jedynie" starać się nie zawalić sprawy.

Gdyby do Red Bulla dołączył Hamilton, sytuacja zmieniłaby się o 180 stopni. Nagle dostalibyśmy na talerzu wymarzoną rywalizację dwóch największych "pistoletów" młodego pokolenia kierowców, których łączy także jeden tytuł mistrzowski i opinia "crash kidów". Pasjonująco byłoby zobaczyć, czy mając w aucie obok kogoś takiego jak Lewis, Seb byłby w stanie w dalszym ciągu robić to, co robi. Bo Hamilton jest wszystkim tym, czego Vettel mógłby się obawiać jeśli chodzi o osobę siedzącą w bolidzie obok.

Do czego zmierzam? Cóż, tytuły wywalczone przez Michaela Schumachera w latach dominacji Ferrari były wspaniałymi pokazami umiejętności kierowcy i zespołu, ale gdyby nie te wywalczone w 1994 i 2003 roku (a gdyby nie wybuch silnika, pewnie i w 2006) po ciężkiej walce z kierowcami dysponującymi być może nawet szybszymi samochodami, Schumi nie zyskałby opinii arcymistrza F1. Jeśli Vettel poprzestanie na korzystaniu z cieplarnianych warunków stwarzanych mu przez zespół tak naprawdę nigdy nie udowodni, czy jest godny porównań z takimi kierowcami, jak Michael czy Ayrton Senna.

Co więc powinien zrobić Seb? Prosić Helmuta Marko o sprowadzenie Hamiltona. Lub dołączyć do przeciętnego zespołu i pokazać w nim mistrzowską klasę - jak Schumacher i Ferrari. Nic nie sugeruję, ale podobno w 2013 roku w swoich szeregach chętnie widziałby go Mercedes.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz