poniedziałek, 19 marca 2012

GP Australii na zimno. Mogło być jeszcze lepiej?

Naprawdę fajnie rozpoczął się nowy sezon Formuły 1. Ale z drugiej strony chyba mógł jeszcze fajniej. Jensonowi Buttonowi kibicuję już od jakiegoś czasu i jego zwycięstwa wyjątkowo mnie cieszą, lecz dla 90% fanów F1 wyniki GP Australii oznaczały tyle, że zamiast McLaren Red Bulla, to teraz Red Bull nieskutecznie gonił McLarena. Czyli zamienił stryjek siekierkę na kijek, status quo z poprzedniego (niezbyt fascynującego) sezonu utrzymany. Tylko kolejność inna.

Wystarczyłoby jednak, gdyby zdarzyło się kilka rzeczy, a kilka innych nie miało miejsca, byśmy mieli do czynienia z naprawdę fantastycznym pod każdym względem otwarciem. Przede wszystkim, do mety musiałby dojechać Michael Schumacher. Pokazał on, że bolid Mercedesa z nim za kierownicą ma potencjał na szybką jazdę. Jeśli utrzyma formę w kolejnych rundach, to będzie się działo. Tyczy się to także Nico Rosberga, który obiektywnie z pewnością nie jest najsłabszym kierowcą spośród "starej dziewiątki".
Williams przed Ferrari i Red Bullem - ciekawe, czy Maldonado lub Senna powtórzą to w kolejnych wyścigach
Po drugie, Ferrari musiałoby być bardziej konkurencyjne - tak, aby walczyć z McLarenem i Red Bullem o zwycięstwo. Albo wręcz przeciwnie: jeszcze słabsze, by nawet umiejętności Ferdka Alonso nie były w stanie przesłonić oczywistego faktu, że F2012 ma na ten moment osiągi porównywalne z pralka Franią. Śmiem nawet twierdzić, że prawdziwe miejsce zespołu z Maranello jest w tej chwili tam, gdzie finiszował Massa, oczywiście odjąwszy jego niezawinione przygody. Alonso posiada bowiem tą samą miłą i niemiłą zarazem umiejętność "objeżdżania" słabości niedoskonałego auta, która cechowała "Schumiego" z najlepszych czasów, a która potrafi stworzyć wrażenie, że kierowca w bolidzie obok to mało utalentowany amator.

Dlatego nie dziwią słowa Pastora Maldonado, który utrzymuje że Williams jest w tej chwili mocniejszy od Ferrari. To dla mnie cisi bohaterowie pierwszego wyścigu. Nie zaliczą go do udanych, ale po tym co pokazywali w testach, postęp sam rzuca się w oczy. Jeśli w Malezji oba FW34 dojadą do mety w jednym kawałku, może się okazać że o miejsca 7-10 będzie walczyć aż dziewięciu kierowców! Taka ilość "akcji" w środku stawki z pewnością przyciągnęłaby uwagę nie tylko kibiców, ale i realizatorów transmisji.
"Nowi" są na razie tam, gdzie byli - dzielnie walczą przede wszystkim między sobą
A żeby już w ogóle było klawo i superfajnie, przydałoby się jeszcze aby HRT i Marussia wreszcie zaczęły robić widoczne postępy, lub przynajmniej ścigać się między sobą. To samo tyczy się Caterhama, który na ten moment wydaje się być w zupełnie oddzielnej lidze - pomiędzy "starą dziewiątką", a pozostałą dwójką "nowych". Na to jednak nie ma co w tym sezonie liczyć, wygląda więc na to że pozostanie nam "jedynie" ekscytować się zaciętą walką o każdy punkt. Oby co najmniej tak zaciętą, jak w Australii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz